Otworzyłem oczy i szybko
znowu je zamknąłem, bo oślepiło mnie światło. A może to nie było światło, może
tylko mi się zdawało, bo przecież ja już miałem nie żyć. Tak mi się wydawało,
ale coś mi się nie zgadzało. Ciekawość zwyciężyła i przełamałem opór moich
ciężkich jak ołów powiek.
Za ich zasłoną krył się cudowny świat. Zupełnie inny,
bardziej jasny i kolorowy niż ten, który zostawiłem. Nigdy, nawet w
najśmielszych snach, nie myślałem, że może być coś tak pięknego, cudownego.
Warto było tyle przecierpieć, żeby zobaczyć coś tak imponującego.
Ponownie zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się lekko,
wsłuchując się w otaczające mnie odgłosy. Gdzieś coś wydawało jednostajne
pikanie, gdzieś indziej było słychać jakby chrapanie, skądś indziej dochodziły
odgłosy szurania i kroków. To wszystko brzmiało jak… życie.
Ale przecież to niemożliwe, ja myślałem, że umarłem.
Otworzyłem oczy i podniosłem głowę tak szybko, że aż mi się w niej zakręciło.
Zacząłem się gorączkowo rozglądać i szukać odpowiedzi na moje wątpliwości.
Miałem wrażenie, że kojarzę to miejsce, że byłem kiedyś w miejscu, które
wyglądało łudząco podobnie, tylko jak ono się nazywało?
Szpital… Uświadomiłem sobie, że jestem w szpitalu! A to
znaczy, że żyję i mam się najwyraźniej dobrze. Jestem przytomny, ruszam głową,
samodzielnie myślę, mam obie ręce. Dotarło do mnie, że świat jeszcze przez
jakiś czas będzie musiał mnie znieść. Ten świat, który nagle stał się dla mnie
taki piękny i bajecznie kolorowy.
Nawet nie wiedziałem, kiedy spod moich zmęczonych powiek
zaczęły się wydostawać słone krople. Ja żyję! Chciałem to wykrzyczeć, ale nie
miałem siły. Nieważne, jeszcze będzie ku temu okazja, bo ja żyję! I teraz wiem,
że muszę to jak najlepiej wykorzystać. Dostałem od losu drugą szansę i wiem, co
powinienem zmienić.
Byłem trochę obolały, ale szczęśliwy. Szczęśliwy, że
znowu mogę żyć. Z takim poczuciem ułożyłem głowę na poduszkach i z uśmiechem
dałem się ponieść snom o cudownej przyszłości, której znów stałem się częścią.
Kiedy kolejny raz się obudziłem, usłyszałem nad sobą
szelest kartek i głęboki głos jakiegoś mężczyzny i kobiety. Lekko uniosłem
powieki – zobaczyłem lekarza i pielęgniarkę, sądząc ze strojów, pochylających
się nad jakimiś papierami. Otworzyłem szerzej oczy i podniosłem lewą rękę, żeby
się podrapać i zobaczyłem jak z wierzchu mojej dłoni wystaje welflon. Powiodłem
wzrokiem aż do końca rurki, gdzie z kroplówki sączył się przejrzysty płyn
wprost do mojej żyły.
- Witaj, chłopcze. Jak twoje samopoczucie. – usłyszałem
głos lekarza i oderwałem spojrzenie od kroplówki. Mówił po angielsku, lecz z
wyraźnie twardym akcentem.
- Dziękuję, sir. Czuję się całkiem dobrze. – Doktor
uśmiechnął się na te słowa, ale był to dość smutny uśmiech jak na lekarza,
który słyszy od pacjenta pozytywne słowa. – Kiedy będę mógł stąd wyjść? –
zapytałem, bo to było dla mnie priorytetem.
- Jeszcze nie wiem, chłopcze. Miałeś poważny wypadek,
przeszedłeś operację i powinieneś trochę odpocząć. Tak więc wypoczywaj, a ja
zajrzę do ciebie jeszcze dzisiaj.
Szybko się pożegnał i wyszedł trochę zakłopotany. Nie
wiedziałem o jakiej operacji mówił, bo nie pamiętałem nic od momentu upadku w
jaskini, ale skojarzyłem bolącą, zabandażowaną rękę ze wspomnianym zabiegiem.
W pokoju została pielęgniarka, wpisująca coś do mojej karty,
więc zapytałem, czy mogę wstać i się przejść. Ona kategorycznie odmówiła, więc
zacząłem ją przekonywać, że czuję się świetnie, a to ciągłe leżenie mnie męczy,
nogi mnie coraz bardziej bolą. Ona wyglądała na lekko zszokowaną i ponownie
zakazała mi jakichkolwiek ruchów. Wyszła równie szybko, jak lekarz. Czyżby się
mnie bali?
Z nudów znowu zasnąłem, ale gdy się obudziłem czekał na
mnie traumatyczny widok. Obok mojego łóżka stał znowu ten sam lekarz, co
wcześniej i w rękawiczkach dotykał mojej prawej nogi. Obok niego pielęgniarka,
również zaopatrzona w sterylne rękawiczki, trzymała w ręku opatrunek.
Przypomniałem sobie, że tam w jaskini bolała mnie prawa
noga, chyba coś mi ją przygniotło. Ale to pewnie tylko kilka szwów… Lekarz
widząc moje pytające spojrzenie, szybko do mnie podszedł, zasłaniając mi swoją
osobą widok na moją nogę. Niestety to tylko wzmogło moją ciekawość.
Niestety, bo kiedy chciałem zobaczyć stan mojej nogi, jej
tam nie było… Próbowałem ponownie i jeszcze raz, ale bez skutku. Najpierw zrobiło
mi się tak… dziwnie, a potem widząc zrezygnowane spojrzenie lekarza, zacząłem
panikować. Odsunąłem go od siebie i podniosłem głowę na tyle wysoko, żeby
zobaczyć moją łydkę, a raczej jej… brak.
Tak… Właśnie… Nie miałem połowy prawej nogi. Właściwie to,
co mi po tej reszcie? Jak będę chodził mając 1,5 nogi? Jak ja będę chodził, żył? Co się stało z moją nogą? Jak to się
stało, że dowiaduję się o tym dopiero teraz i w taki sposób? Gdzie jest, do
cholery, moja noga?!
Odrzuciłem kołdrę na bok i ujrzałem jeszcze straszniejszy
widok. Posiniaczona lewa noga leżała spokojnie po właściwej stronie, natomiast
prawej… nie było! Zostało mi tylko udo, kolano i ohydny kikut. Matko! Zrobili
ze mnie kalekę! Ja… jestem niepełnosprawny!
Dostałem
drgawek, trząsłem się jak opętany, bo w sumie byłem opętany przez szok, jakiego
przed momentem doznałem. Zacząłem szarpać fartuch lekarza, próbującego mnie z
powrotem położyć, i krzyczałem na cały głos.
-
Co z moją nogą?! Gdzie ona jest?! Błagam, oddajcie moją nogę! Co wyście ze mnie
zrobili?
-
Spokojnie… Uspokój się! – powiedział lekarz łagodnym tonem, po czym wyciągnął
zza pleców napełnioną strzykawkę. Pamiętam, że poczułem lekkie ukłucie w ramię,
a potem chyba zapadłem w sen.
Kiedy
otworzyłem oczy, przy moim łóżku siedziała pielęgniarka. Od razu przypomniałem
sobie o mojej nodze i zajrzałem pod kołdrę. Nie powinno mnie dziwić to, co tam
zobaczyłem, ale jednak doznałem szoku. Zacząłem panikować, mój oddech
przyspieszył, a pielęgniarka zaczęła mnie uspokajająco głaskać po ramieniu. Ja
jednak nie potrafiłem się opanować.
-
Ja… jestem kaleką. Okaleczyliście mnie! – powiedziałem z wyrzutem, pomiędzy
spazmami płaczu.
-
Nie martw się teraz tym… - usłyszałem odpowiedź i więcej nie pamiętam.
Ta
sytuacja powtarzała się jeszcze kilka razy. Za każdym razem, kiedy dotykałem
ręką miejsca, w którym powinienem mieć nogę lub patrzyłem na obandażowany
kikut, od nowa przeżywałem swoją tragedię. Z każdym kolejnym razem, to nie było
łatwiejsze, nie przyzwyczajałem się do tego, wręcz przeciwnie. Z tym, że
dotarło do mnie, że krzyki i obwinianie wszystkich wokół nie przywrócą mi nogi.
Już do końca życia będę miał tą skazę.
Właśnie…życie.
Jeszcze nie tak dawno byłem oswojony z myślą o swojej śmierci. Potem przeżyłem,
świat był taki piękny, miałem ochotę skakać z radości, dopóki nie dowiedziałem
się, że nie mam na czym skakać. Żyję, ale bez nogi, jestem upośledzony
fizycznie. Nic nie jest takie samo, nie widzę już tej palety barw za oknem,
wszystko poszarzało i straciło dla mnie sens.
Te
moje agresywne akcje trwały niecały tydzień od wypadku, potem miałem strasznego
doła. Nawet lekarze stwierdzili u mnie depresję. Rozmawiałem z nimi, z
psychologami, ale nawet rozmowa o pogodzie byłaby ciekawsza. Byłem tym
wszystkim totalnie zmęczony, dlatego non stop spałem. Czasami słyszałem czyjeś
głosy przy moim łóżku, a wtedy mimowolnie zaciskałem powieki jeszcze mocniej.
Pewnego
dnia, kiedy znów nie chciałem współpracować z psychologiem, ten zawołał mojego
lekarza i przez chwilę o czymś żywo dyskutowali, ale niestety nie mogłem ich
zrozumieć. Pewnie mówili po polsku. Po chwili lekarz, już w zrozumiałym dla
mnie języku, zwrócił się do mnie:
- Jeśli
nie chcesz rozmawiać z nami, w porządku, jakoś to zniesiemy. Ale wobec
przyjaciół chyba nie będziesz się tak zachowywał, co?
-
Twoi koledzy codziennie cię odwiedzają, ale nie zostają długo, bo musisz
odpoczywać. Dzisiaj macie szanse posiedzieć razem trochę dłużej. Może oni cię
jakoś podniosą na duchu. – wytłumaczył psycholog.
-
Powodzenia. – powiedział drugi mężczyzna, położył mi rękę na ramieniu i obaj
wyszli.
Chwilę
siedziałem wpatrzony bezmyślnie w ścianę i zastanawiałem się jak powinienem się
zachować. Sztucznie się cieszyć na widok moich najlepszych przyjaciół, czy może
wypłakać im się w rękaw? Moje przemyślania przerwał hałas wytworzony za
drzwiami, zapewne przez chłopaków. Po chwili ciszy dało się słyszeć idealnie
zsynchronizowany ich głęboki wdech i wydech. To była pierwsza rzecz od dawna,
która wywołała mój szczery uśmiech.
W
końcu drzwi się otworzyły, a do pokoju weszło czterech chłopaków. Starali się
być cicho, ale po chwili usłyszałem krzyk Nialla:
-
Lou, patrz jak chodzisz. Podeptałeś mnie!
-
Ja nic nie zrobiłem! – odpowiedział mu Tomlinson.
-
Zamknijcie się! – upomniał wszystkich zawsze odpowiedzialny Liam.
Wszyscy
ustawili się w rządku obok mojego łóżka. Miny mieli lekko przestraszone,
niewinne, ale pod nimi kryła się radość. Widziałem wyraźnie to wahanie, czy się
śmiać czy płakać. Po chwili krępującego milczenia, kiedy chłopcy przeszywali
mnie swoimi spojrzeniami, odezwał się Harry:
-
Cześć Zayn. Brakowało nam ciebie. Dobrze, że wreszcie się to skończyło i jesteś
znowu z nami!
Patrzyłem
na niego z twarzą pozbawioną emocji, a on zdawał się tego nie zauważać.
Podszedł do mnie, usiadł na łóżku i mocno mnie uściskał. Ten uścisk dodał mi
otuchy, odwagi, pozwolił na moment zapomnieć o cierpieniu i uświadomił mi, że
te 4 irytujące gęby nigdy mnie nie zostawią. Zawsze będą mnie wspierać, choćby
mi ucięli wszystkie kończyny, bo to moi prawdziwi przyjaciele, są dla mnie jak
bracia!
Harry
ściskał mnie tak mocno, że poczułem jego paznokcie wbijające się w moje plecy,
ramię mojej szpitalnej koszuli zrobiło się mokre od jego łez. Wtedy doznałem
olśnienia, uderzyła mnie beznadziejność mojego wcześniejszego zachowania.
Przecież ja ich raniłem, oni też cierpią z mojego powodu!
Dlatego
postanowiłem, że nie będę dłużej ignorował całego świata. Wydostanę się z tej
ciemnej otchłani, którą lekarze nazywają depresją. Mam dla kogo to zrobić.
Będzie mi ciężko, ale nie mogę pozwolić, żeby z mojego powodu cierpiał
ktokolwiek inny poza mną samym.
Zrobiłem
coś, na co nie zdobyłbym się jeszcze 10 minut temu. Podniosłem ręce i również
objąłem Harry’ego. Poklepałem go po ramieniu, a on zaniósł się jeszcze
głośniejszym płaczem, tym razem ze szczęścia. Za dobrze go znałem, żeby nie
dostrzec tej subtelnej zmiany nastroju w nim, w nich wszystkich. Liam, Louis i
Niall zajęli każdy wolny centymetr kwadratowy mojego łóżka i choć nie widziałem
ich twarzy, wiedziałem, że byli równie wzruszeni.
Pozwoliłem
moim wstrzymywanym łzom wydostać się poza obręb mojego cierpienia. Swobodnie
spływały mi po policzkach, a ja czułem rosnącą ulgę. Z każdą kolejną słoną
kroplą, było mi lżej, łatwiej było mi pogodzić się z moim kalectwem. Tak
naprawdę nadal czułem żal, smutek, bezradność, ale już nie w takim natężeniu,
co sprawiało, że chciało mi się je zwalczać.
-
Wiecie chłopaki, musimy strasznie dziwnie wyglądać… - powiedziałem, co zdziwiło
ich w równym stopniu co mnie, bo, pomijając krzyki w stylu ‘Gdzie jest moja
noga?!’, to było pierwsze zdanie, jakie wypowiedziałem od wypadku.
Chłopcy
roześmiali się razem ze mną, a Harry w końcu mnie puścił. Potem rozmawialiśmy
na przyjemne tematy, na przykład nasza nowa płyta, ale wszystko stale kojarzyło
mi się z brakiem mojej nogi. Jak pojadę z chłopakami w trasę koncertową z nową
płytą, skoro nie mam nogi? Czy zdążę się pozbierać? Co z rehabilitacją?
Skrzętnie
ukrywałem swoje wątpliwości, ale tylko przez jakiś czas. Przecież przed chwilą
obiecałem sobie, że nie będę nikogo krzywdził swoim zachowaniem, więc może
jeśli zacznę temat, który oni tak skutecznie omijają, będzie mi lepiej. A jeśli
będzie mi lepiej, to nikogo nie będę zamęczał moimi nieznośnymi humorami.
Myślę, że to dobry sposób, bo jakby nie było jesteśmy wszyscy zespołem, nie
tylko śpiewając, ale także spędzając razem czas. Dlatego uznałem, że nie
powinienem przed nimi niczego ukrywać.
-
Chyba czas zmienić grunt. – zaproponowałem. Ich miny były nieodgadnione, więc
kontynuowałem: - W tym nieszczęsnym wypadku straciłem nogę i… to był dla mnie
straszny szok, ale radzę sobie. Tylko nie wiem czy, a jeśli tak to kiedy, będę
mógł znowu z wami pracować. – Nie byli zaskoczeni tą wiadomością, ale w sumie
musieli się dowiedzieć wcześniej od lekarzy. Milczeli, więc ponagliłem ich: -
Musimy coś ustalić.
Chłopcy
spoważnieli i zaczęli rzucać sobie niepewne, lekko przestraszone spojrzenia.
Poczułem się trochę nieswojo, ale cierpliwie czekałem aż tym razem oni coś
powiedzą. Nie trudno zgadnąć, że jako pierwszy przełamał się zawsze opanowany i
taktowny Daddy Direction:
-
Wiesz Zayn, nie powinieneś się teraz martwić trasą. Twoje zdrowie jest
zdecydowanie ważniejsze i to na nim powinieneś się skupić.
-
Eee… No jasne, ale jedno nie wyklucza drugiego. Mówcie jaśniej. – poprosiłem,
bo byłem już lekko zirytowany tym, że obchodzą się ze mną jak z jajkiem.
-
Nie obraź się, ale rozmawialiśmy o tym z twoim lekarzem. Przedstawiliśmy mu
całą sytuację i razem z nim doszliśmy do dwóch możliwych rozwiązań. – zaczął
temat Louis.
-
Jakie? – zapytałem.
-
Odwołamy trasę, albo po prostu poczekamy aż wydobrzejesz. – mówił Hazza z
wyraźną troską. – To był poważny wypadek i cieszymy się, że najgorsze już za
tobą, ale musisz przejść przez cały cykl rehabilitacji. Nie możesz tego
zlekceważyć.
-
Nie przejmuj się jakąś tam płytą. To naprawdę nie jest na tyle ważne, żebyś
poświęcał swoje zdrowie. – kontynuował Liam, nie dając mi dojść do słowa. – My
to rozumiemy i uważamy, że to jedyne, możliwe, racjonalne wyjście z tej
sytuacji. Fani będą musieli się z tym pogodzić, trudno.
-
No dobrze, nie podoba mi się ten pomysł, ale macie dużo racji. Tylko mówiliście
wcześniej o dwóch rozwiązaniach, prawda? – Idea odwołania trasy mnie
przeraziła, dlatego byłem w stanie zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić.
A poza tym domyślałem się drugiego wyjścia, ponieważ milczenie chłopaków
zdradzało więcej niż by się wydawało.
Milczeli,
tak głośno, że aż bolały mnie uszy od tego. Znowu spoglądali na siebie, a Liam
tylko dyskretnie potrząsnął głową, na znak, że nie powinni się odzywać, co
jeszcze bardziej wzmogło moją czujność. Najwyraźniej nie chcieli, żebym się
dowiedział o tym drugim rozwiązaniu. Wiedziałem, że będą szli w zaparte, będą
zgodni i mi nie powiedzą, ale znałem sposób, żeby przełamać ich barierę. Musiałem
podpuścić Nialla, który skulił się na brzegu łóżka. On nie potrafił i nawet nie
próbował kłamać.
-
Nialler, powiedz mi, co to za koncepcja?
-
Nie… To nie jest dobry pomysł. – wystękał.
-
Niall, ja się nie pytam jaki on jest, ale jak on brzmi. – ponowiłem prośbę,
patrząc na jego starania utrzymania tajemnicy z lekkim rozbawieniem. Chłopcy
wiedzieli, że trafiłem w słaby punkt i najwyraźniej skapitulowali, bo Lou tylko
machnął ręką.
-
No… Moglibyśmy pojechać w trasę bez jednego członka. – skończył blondyn. Nie
użył stwierdzenia ‘bez ciebie’, bo to by było takie… zdecydowane. Powiedział
bezosobowo i pewnie sam lepiej się z tym czuł, chociaż wszyscy wiedzieliśmy, o
kogo chodzi. – Ale to nie jest dobry pomysł! – dodał już bardziej zdecydowanym
głosem.
Chwilę
siedzieliśmy w ciszy, ale nie wytrzymałem. Musiałem coś zrobić, coś powiedzieć,
bo nie chciałem, żeby trasa, tak skrzętnie przygotowywana, przez tylu ludzi,
nie doszła do skutku. Byłem w stanie wiele poświęcić, żeby nie zmarnować pracy
innych. Nawet swoją obecność na występach.
-
Mylisz się, Niallerku. – powiedziałem z uśmiechem, burząc jego artystyczny
nieład na głowie. – To jest BARDZO dobry pomysł! Najlepszy z możliwych.
W momencie rozległy się okrzyki oburzenia i
sprzeciwu ze strony moich przyjaciół. Najwyraźniej moje podejście nie za bardzo
im się spodobało.
-
Jak ty to sobie wyobrażasz?! – wybuchnął Liam. – Że niby my będziemy
koncertować sami, bez ciebie?! Pomijam już nas, ale fani… Pomyśl o nich!
Spokojny
Leeyum miał teraz czerwoną twarz, trzęsły mu się ręce i załamywał głos. Nigdy
wcześniej nie wydziałem go w takim stanie. Trudno nazwać emocje malujące się na
jego twarzy… Zdenerwowanie, gniew, zawód, rozczarowanie, ból, rozgoryczenie,
trudno to nazwać. Zrobiło mi się go żal.
Przebiegłem
wzrokiem po czterech twarzach wpatrzonych we mnie z nadzieją, na których
malowało się zmartwienie. Dotarło do mnie po raz kolejny, że oni też cierpią.
Dlatego z jednej strony skazuję ich na większą ilość pracy, tłumaczenie się
fanom, które wywoła falę niemiłych plotek, co może być dla nich krzywdzące.
Lecz druga strona medalu jest moim zdaniem jaśniejsza. Oni od dawna liczyli,
niecierpliwie czekali na tą przygodę, zwiedzanie Europy, USA, Australii, radość
związaną z wydaniem drugiej płyty. To nasza praca, ale ciągle staramy się tym
bawić.
Ja
też jestem częścią tego całego dzieła, ale nie mogę pozwolić, żeby z mojego
powodu rezygnowali z tego. Nie mogę pozbawić ich tej możliwości!
-
Słuchajcie… - zacząłem niepewnie, bo ich przeszywający wzrok mnie dekoncentrował.
– Postawcie się w mojej sytuacji. Gdyby któryś z was miał wypadek, to jestem
przekonany, że nie chciałby brać na swoje barki odpowiedzialności za odwołanie
trasy.
-
Ale to nie chodzi o odwoływanie trasy! – Lou zaczął mówić jak starszy brat do
młodszego, kiedy ten drugi coś przeskrobał. – To chodzi o zespół. Jesteśmy
zespołem, więc śpiewamy wspólnie! A jak mamy śpiewać wspólnie, nasze piosenki
bez jednego członka zespołu?! Nie możesz nam tego zrobić, po prostu nie i
koniec!
-
Lou! Masz rację, ale ja nie chcę, żebyście to poświęcali ze względu na mnie.
Tyle
pracy managerów i ludzi zaangażowanych w organizację trasy, tyle fanów
ekscytujących się, że nas zobaczą. Moja noga, a raczej jej brak, nie może
spowodować, że to wszystko zaprzepaścimy.
-
Zayn…
- Może
odłożymy ten temat na inny dzień? – zaproponował uprzejmie Harry.
- Kiedy
będziesz bardziej wypoczęty. – zdecydował Liam i wstał na znak, że powinni już
wyjść.
-
Czekajcie… - zatrzymałem ich ruchem ręki. – Możemy zawrzeć kompromis, bo ja
decyzji nie mam zamiaru zmienić. – powiedziałem stanowczo.
Chłopcy
tylko spojrzeli po sobie, jakby telepatycznie podejmowali wspólną decyzję.
-
Mów.
-
Pojedziecie w trasę, ale skróconą. Powiedzmy: tylko Europa i Stany. Tutaj daję
wam wolną rękę. Resztę możecie przełożyć, żebym pojechał z wami.
-
A twoje solówki? – zapytał przytomnie Niall.
-
Możemy je rozdzielić pomiędzy was, albo… albo zaśpiewa je Josh. Tutaj też wy
możecie zadecydować.
-
Jeszcze zobaczymy… - zaczął niepewnie Liam, chociaż widziałem, że jest przekonany,
co do słuszności moich uwag. – Zastanowimy się nad tym i wspólnie to
przedyskutujemy.
-
A ty teraz odpoczywaj. – rozkazał mi Lou z udawaną groźną miną, na widok której
nie mogłem się nie roześmiać.
-
Odwiedzimy cię jutro. – Niall pomachał mi i wyszedł jako ostatni.
Zostałem
sam ze sobą i swoimi przemyśleniami. Czy dobrze postąpiłem? Teraz uważam, że
tak, ale czy to prawda, okaże się w przyszłości.
Wbrew
obawom czułem się dobrze. Dawno się tak nie czułem. To znaczy od wypadku, w
którym straciłem nogę. Kiedy byłem zajęty rozmową z chłopakami, myślałem o
amputowanej nodze, jako o czymś normalnym, a nie jako o kalectwie. Głowę miałem
zajętą czymś innym. Ale teraz, kiedy pokój został pusty, znowu pojawia się ta
uderzająca świadomość, że jestem niepełnosprawny.
Tępy
ból w dolnej części nogi, której teoretycznie nie mam, nasilał się, nie
pozwalał ani na moment zapomnieć o mojej katastrofie. Ale od niedawna,
dziękowałem za to, że jest i nie pozwala mi się ponownie stoczyć w odmęt
depresji. Bo z wrogiem trzeba walczyć i obym miał tyle siły przez kolejne
trudne etapy rehabilitacji.
Kiedy
zastanawiałem się nad swoim życiem, nad moimi przyjaciółmi, którzy nigdy nie
pozwolą mi się poddać, ktoś zapukał do drzwi. Bez entuzjazmu powiedziałem
‘Proszę!’, czego nie robiłem, odkąd tu jestem.
-
Harry? – wydałem zaskoczony okrzyk. – Co ty tu robisz?
-
Ciiii… Powiedziałem chłopakom, że zostawiłem telefon i żeby pojechali beze
mnie.
Sama
jego obecność wzbudziła we mnie podejrzenia. A tłumaczenie, że kazał chłopakom wracać
bez niego, tym bardziej mnie zszokowało.
-
Nie zmienisz swojej decyzji, prawda? – bardziej stwierdził niż zapytał.
-
Przysłali cię tu na zwiady? Czy żebyś mnie przekonał do zmiany postanowienia? –
warknąłem, chyba trochę za ostro, bo od razu spojrzał na mnie zaskoczony.
-
Spokojnie… Mówię prawdę, przyszedłem sam. Chciałem cię tylko zapytać o wypadek,
czy coś pamiętasz?
-
Eeee… Nie wiem… Szczerze, to nawet się nad tym nie zastanawiałem. Ale dlaczego
cię to zainteresowało?
-
Bo mnie tam nie było, a Liam i Niall byli chyba w szoku nie mniejszym niż ty,
bo opowiadają niestworzone historie o tym, co tam się działo.
-
Na przykład? Co mówią? – zapytałem zaintrygowany. Może to dziwne, ale naprawdę
wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. Wiedziałem, że był wypadek, teraz nie
mam nogi i… tyle.
-
No… Że ktoś wam pomagał, coś o jaskini na łące. Mówię ci, straszne pierdoły
bredzą. Ale ty faktycznie nic nie pamiętasz? – zauważył Hazza, szykując się na
dłuższą pogawędkę.
-
No… nie wiem, chyba. – Mój brak jakichkolwiek wspomnień, wzbudził we mnie lekki
niepokój. A co jeśli uderzyłem się w głowę? Coś się stało z moim mózgiem? Mam
zaniki pamięci? Przyznaję, nigdy nie byłem do końca normalny, ale który
19-latek zachowuje się normalnie.
-
Spróbuj pomyśleć, co pamiętasz z tamtego dnia. – zaproponował mój przyjaciel.
-
Poszedłem z Daddym i Niallerem w góry. Polskie góry… Boże, jesteśmy w Narnii?
-
Zgadłeś. – zaśmiał się. Polscy fani tak się wściekali, że do nich nie
przyjeżdżaliśmy, że w końcu nazwali siebie mieszkańcami Narnii. Czytając te
tweety nawet nas to śmieszyło. – Czyli jednak coś pamiętasz. Próbuj dalej.
-
Niall miał w plecaku irlandzką whiskey, Jamesona.
-
Pamiętasz takie szczegóły? To nie jest z tobą tak źle, chłopie.
-
Pamiętam, bo nie nienawidzę tej whisky. Ma metaliczny posmak. – obaj zaczęliśmy
się śmiać z paradoksalności tej sytuacji.
-
Ja też za nią nie przepadam… Piję czasem, żeby Blondaskowi nie było przykro.
- Nie
polubię jej nawet, gdyby mi to miało uratować życie.
-
Nawet gdyby jakaś ładna Polka cię do tego zmuszała? – podpuszczał mnie Harry.
Zacząłem
się śmiać razem z nim, ale po chwili przestałem. Przypomniałem sobie… wszystko.
Cały wypadek.
-
Co jest? Już pamiętasz?
-
Wszystko, jakbym tam znowu był…
Patrzyłem
niewidzącym wzrokiem w ścianę, a w mojej wyobraźni rysowały się kolejno obrazy.
Jaskinia. Przejście, wąskie. Leżałem, z nogą pomiędzy skałami. To była lewa
noga. Ta której nie mam. Niall trzymał moją głowę na swoim kolanach, a Liam
gdzieś poszedł. Chyba po pomoc. Potem wrócił. Ale nie sam. Znalazł pomoc. Ale
kto to był?
Znowu
zmarszczyłem czoło i wytężyłem myśli. Chyba była więcej niż jedna osoba, ale
mną zajęła się tylko pierwsza. Ale kto to do cholery był?! Czułem, że muszę
sobie przypomnieć, bo to frapowało mnie tak bardzo, jakby to było coś
nadzwyczaj ważnego. Kto to był? Kim była ta…
To
była dziewczyna, ładna; miała melodyjny głos.
ZOSIA!
***
Jest nareszcie rozdział drugi. Przepraszam, że to tak długo trwało, ale... Nie, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Po prostu przepraszam i obiecuję, że się poprawię. A wy czytajcie i komentujcie, bo każda opinia, dobra czy zła, wspiera w pisaniu. A teraz dziękuję Earl Grey, bez której bym nic nie napisała!
No więc...
OdpowiedzUsuńRozważania Malika na temat swojej nogi (a raczej jej braku) - bezcenne. Tam powinno być więcej pytań w stylu "Gdzie ona uciekła?!" xD
Chłopcy jak zwykle troskliwi, uroczy, pocieszni... Co z tego, że są już starzy, zachowują się jak dzieciaki i to jest w nich najcudowniejsze <3
No, teraz Zayn musi jakimś cudem sprowadzić Zośkę do siebie. A ona ma się zacząć z nim kłócić, bo stwierdzi, że ta whiskey jest bardzo smaczna xD
Pieprzę tutaj jakieś głupoty, więc krótkie i treściwe podsumowanie: KOCHAM MALIKA.
Zgadzam się z Earl Grey,mianowicie KOCHAM MALIKA xD
OdpowiedzUsuńSuper rozdział,nie wiem,dlaczego tak marudziłaś ! :)
Już nie mogę się doczekać jego spotkania z Zosią(chociaż nienawidzę tego imienia)
NARNIA RULEZZ !!!!!!!! :)
Zostałaś nominowana przeze mnie do Liebster Awards :* Pytania znajdziesz tutaj: http://i-loveyouendlessly.tumblr.com/post/36298208856/liebster-awards
OdpowiedzUsuńŚliczne ! Czekam na kolejne ! Będę na pewno odwiedzać ten blog :)
OdpowiedzUsuń