Rozdział 2



Otworzyłem oczy i szybko znowu je zamknąłem, bo oślepiło mnie światło. A może to nie było światło, może tylko mi się zdawało, bo przecież ja już miałem nie żyć. Tak mi się wydawało, ale coś mi się nie zgadzało. Ciekawość zwyciężyła i przełamałem opór moich ciężkich jak ołów powiek.
            Za ich zasłoną krył się cudowny świat. Zupełnie inny, bardziej jasny i kolorowy niż ten, który zostawiłem. Nigdy, nawet w najśmielszych snach, nie myślałem, że może być coś tak pięknego, cudownego. Warto było tyle przecierpieć, żeby zobaczyć coś tak imponującego.
            Ponownie zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się lekko, wsłuchując się w otaczające mnie odgłosy. Gdzieś coś wydawało jednostajne pikanie, gdzieś indziej było słychać jakby chrapanie, skądś indziej dochodziły odgłosy szurania i kroków. To wszystko brzmiało jak… życie.
            Ale przecież to niemożliwe, ja myślałem, że umarłem. Otworzyłem oczy i podniosłem głowę tak szybko, że aż mi się w niej zakręciło. Zacząłem się gorączkowo rozglądać i szukać odpowiedzi na moje wątpliwości. Miałem wrażenie, że kojarzę to miejsce, że byłem kiedyś w miejscu, które wyglądało łudząco podobnie, tylko jak ono się nazywało?
            Szpital… Uświadomiłem sobie, że jestem w szpitalu! A to znaczy, że żyję i mam się najwyraźniej dobrze. Jestem przytomny, ruszam głową, samodzielnie myślę, mam obie ręce. Dotarło do mnie, że świat jeszcze przez jakiś czas będzie musiał mnie znieść. Ten świat, który nagle stał się dla mnie taki piękny i bajecznie kolorowy.
            Nawet nie wiedziałem, kiedy spod moich zmęczonych powiek zaczęły się wydostawać słone krople. Ja żyję! Chciałem to wykrzyczeć, ale nie miałem siły. Nieważne, jeszcze będzie ku temu okazja, bo ja żyję! I teraz wiem, że muszę to jak najlepiej wykorzystać. Dostałem od losu drugą szansę i wiem, co powinienem zmienić.
            Byłem trochę obolały, ale szczęśliwy. Szczęśliwy, że znowu mogę żyć. Z takim poczuciem ułożyłem głowę na poduszkach i z uśmiechem dałem się ponieść snom o cudownej przyszłości, której znów stałem się częścią.
            Kiedy kolejny raz się obudziłem, usłyszałem nad sobą szelest kartek i głęboki głos jakiegoś mężczyzny i kobiety. Lekko uniosłem powieki – zobaczyłem lekarza i pielęgniarkę, sądząc ze strojów, pochylających się nad jakimiś papierami. Otworzyłem szerzej oczy i podniosłem lewą rękę, żeby się podrapać i zobaczyłem jak z wierzchu mojej dłoni wystaje welflon. Powiodłem wzrokiem aż do końca rurki, gdzie z kroplówki sączył się przejrzysty płyn wprost do mojej żyły.
            - Witaj, chłopcze. Jak twoje samopoczucie. – usłyszałem głos lekarza i oderwałem spojrzenie od kroplówki. Mówił po angielsku, lecz z wyraźnie twardym akcentem.
            - Dziękuję, sir. Czuję się całkiem dobrze. – Doktor uśmiechnął się na te słowa, ale był to dość smutny uśmiech jak na lekarza, który słyszy od pacjenta pozytywne słowa. – Kiedy będę mógł stąd wyjść? – zapytałem, bo to było dla mnie priorytetem.
            - Jeszcze nie wiem, chłopcze. Miałeś poważny wypadek, przeszedłeś operację i powinieneś trochę odpocząć. Tak więc wypoczywaj, a ja zajrzę do ciebie jeszcze dzisiaj.
            Szybko się pożegnał i wyszedł trochę zakłopotany. Nie wiedziałem o jakiej operacji mówił, bo nie pamiętałem nic od momentu upadku w jaskini, ale skojarzyłem bolącą, zabandażowaną rękę ze wspomnianym zabiegiem.
            W pokoju została pielęgniarka, wpisująca coś do mojej karty, więc zapytałem, czy mogę wstać i się przejść. Ona kategorycznie odmówiła, więc zacząłem ją przekonywać, że czuję się świetnie, a to ciągłe leżenie mnie męczy, nogi mnie coraz bardziej bolą. Ona wyglądała na lekko zszokowaną i ponownie zakazała mi jakichkolwiek ruchów. Wyszła równie szybko, jak lekarz. Czyżby się mnie bali?
            Z nudów znowu zasnąłem, ale gdy się obudziłem czekał na mnie traumatyczny widok. Obok mojego łóżka stał znowu ten sam lekarz, co wcześniej i w rękawiczkach dotykał mojej prawej nogi. Obok niego pielęgniarka, również zaopatrzona w sterylne rękawiczki, trzymała w ręku opatrunek.
            Przypomniałem sobie, że tam w jaskini bolała mnie prawa noga, chyba coś mi ją przygniotło. Ale to pewnie tylko kilka szwów… Lekarz widząc moje pytające spojrzenie, szybko do mnie podszedł, zasłaniając mi swoją osobą widok na moją nogę. Niestety to tylko wzmogło moją ciekawość.
            Niestety, bo kiedy chciałem zobaczyć stan mojej nogi, jej tam nie było… Próbowałem ponownie i jeszcze raz, ale bez skutku. Najpierw zrobiło mi się tak… dziwnie, a potem widząc zrezygnowane spojrzenie lekarza, zacząłem panikować. Odsunąłem go od siebie i podniosłem głowę na tyle wysoko, żeby zobaczyć moją łydkę, a raczej jej… brak.
            Tak… Właśnie… Nie miałem połowy prawej nogi. Właściwie to, co mi po tej reszcie? Jak będę chodził mając 1,5 nogi? Jak ja będę chodził,  żył? Co się stało z moją nogą? Jak to się stało, że dowiaduję się o tym dopiero teraz i w taki sposób? Gdzie jest, do cholery, moja noga?!
            Odrzuciłem kołdrę na bok i ujrzałem jeszcze straszniejszy widok. Posiniaczona lewa noga leżała spokojnie po właściwej stronie, natomiast prawej… nie było! Zostało mi tylko udo, kolano i ohydny kikut. Matko! Zrobili ze mnie kalekę! Ja… jestem niepełnosprawny!
            Dostałem drgawek, trząsłem się jak opętany, bo w sumie byłem opętany przez szok, jakiego przed momentem doznałem. Zacząłem szarpać fartuch lekarza, próbującego mnie z powrotem położyć, i krzyczałem na cały głos.
            - Co z moją nogą?! Gdzie ona jest?! Błagam, oddajcie moją nogę! Co wyście ze mnie zrobili?
            - Spokojnie… Uspokój się! – powiedział lekarz łagodnym tonem, po czym wyciągnął zza pleców napełnioną strzykawkę. Pamiętam, że poczułem lekkie ukłucie w ramię, a potem chyba zapadłem w sen.
            Kiedy otworzyłem oczy, przy moim łóżku siedziała pielęgniarka. Od razu przypomniałem sobie o mojej nodze i zajrzałem pod kołdrę. Nie powinno mnie dziwić to, co tam zobaczyłem, ale jednak doznałem szoku. Zacząłem panikować, mój oddech przyspieszył, a pielęgniarka zaczęła mnie uspokajająco głaskać po ramieniu. Ja jednak nie potrafiłem się opanować.
            - Ja… jestem kaleką. Okaleczyliście mnie! – powiedziałem z wyrzutem, pomiędzy spazmami płaczu.
            - Nie martw się teraz tym… - usłyszałem odpowiedź i więcej nie pamiętam.
            Ta sytuacja powtarzała się jeszcze kilka razy. Za każdym razem, kiedy dotykałem ręką miejsca, w którym powinienem mieć nogę lub patrzyłem na obandażowany kikut, od nowa przeżywałem swoją tragedię. Z każdym kolejnym razem, to nie było łatwiejsze, nie przyzwyczajałem się do tego, wręcz przeciwnie. Z tym, że dotarło do mnie, że krzyki i obwinianie wszystkich wokół nie przywrócą mi nogi. Już do końca życia będę miał tą skazę.
            Właśnie…życie. Jeszcze nie tak dawno byłem oswojony z myślą o swojej śmierci. Potem przeżyłem, świat był taki piękny, miałem ochotę skakać z radości, dopóki nie dowiedziałem się, że nie mam na czym skakać. Żyję, ale bez nogi, jestem upośledzony fizycznie. Nic nie jest takie samo, nie widzę już tej palety barw za oknem, wszystko poszarzało i straciło dla mnie sens.
            Te moje agresywne akcje trwały niecały tydzień od wypadku, potem miałem strasznego doła. Nawet lekarze stwierdzili u mnie depresję. Rozmawiałem z nimi, z psychologami, ale nawet rozmowa o pogodzie byłaby ciekawsza. Byłem tym wszystkim totalnie zmęczony, dlatego non stop spałem. Czasami słyszałem czyjeś głosy przy moim łóżku, a wtedy mimowolnie zaciskałem powieki jeszcze mocniej.
            Pewnego dnia, kiedy znów nie chciałem współpracować z psychologiem, ten zawołał mojego lekarza i przez chwilę o czymś żywo dyskutowali, ale niestety nie mogłem ich zrozumieć. Pewnie mówili po polsku. Po chwili lekarz, już w zrozumiałym dla mnie języku, zwrócił się do mnie:
            - Jeśli nie chcesz rozmawiać z nami, w porządku, jakoś to zniesiemy. Ale wobec przyjaciół chyba nie będziesz się tak zachowywał, co?
            - Twoi koledzy codziennie cię odwiedzają, ale nie zostają długo, bo musisz odpoczywać. Dzisiaj macie szanse posiedzieć razem trochę dłużej. Może oni cię jakoś podniosą na duchu. – wytłumaczył psycholog.
            - Powodzenia. – powiedział drugi mężczyzna, położył mi rękę na ramieniu i obaj wyszli.
            Chwilę siedziałem wpatrzony bezmyślnie w ścianę i zastanawiałem się jak powinienem się zachować. Sztucznie się cieszyć na widok moich najlepszych przyjaciół, czy może wypłakać im się w rękaw? Moje przemyślania przerwał hałas wytworzony za drzwiami, zapewne przez chłopaków. Po chwili ciszy dało się słyszeć idealnie zsynchronizowany ich głęboki wdech i wydech. To była pierwsza rzecz od dawna, która wywołała mój szczery uśmiech.
            W końcu drzwi się otworzyły, a do pokoju weszło czterech chłopaków. Starali się być cicho, ale po chwili usłyszałem krzyk Nialla:
            - Lou, patrz jak chodzisz. Podeptałeś mnie!
            - Ja nic nie zrobiłem! – odpowiedział mu Tomlinson.
            - Zamknijcie się! – upomniał wszystkich zawsze odpowiedzialny Liam.
            Wszyscy ustawili się w rządku obok mojego łóżka. Miny mieli lekko przestraszone, niewinne, ale pod nimi kryła się radość. Widziałem wyraźnie to wahanie, czy się śmiać czy płakać. Po chwili krępującego milczenia, kiedy chłopcy przeszywali mnie swoimi spojrzeniami, odezwał się Harry:
            - Cześć Zayn. Brakowało nam ciebie. Dobrze, że wreszcie się to skończyło i jesteś znowu z nami!
            Patrzyłem na niego z twarzą pozbawioną emocji, a on zdawał się tego nie zauważać. Podszedł do mnie, usiadł na łóżku i mocno mnie uściskał. Ten uścisk dodał mi otuchy, odwagi, pozwolił na moment zapomnieć o cierpieniu i uświadomił mi, że te 4 irytujące gęby nigdy mnie nie zostawią. Zawsze będą mnie wspierać, choćby mi ucięli wszystkie kończyny, bo to moi prawdziwi przyjaciele, są dla mnie jak bracia!
            Harry ściskał mnie tak mocno, że poczułem jego paznokcie wbijające się w moje plecy, ramię mojej szpitalnej koszuli zrobiło się mokre od jego łez. Wtedy doznałem olśnienia, uderzyła mnie beznadziejność mojego wcześniejszego zachowania. Przecież ja ich raniłem, oni też cierpią z mojego powodu!
            Dlatego postanowiłem, że nie będę dłużej ignorował całego świata. Wydostanę się z tej ciemnej otchłani, którą lekarze nazywają depresją. Mam dla kogo to zrobić. Będzie mi ciężko, ale nie mogę pozwolić, żeby z mojego powodu cierpiał ktokolwiek inny poza mną samym.
            Zrobiłem coś, na co nie zdobyłbym się jeszcze 10 minut temu. Podniosłem ręce i również objąłem Harry’ego. Poklepałem go po ramieniu, a on zaniósł się jeszcze głośniejszym płaczem, tym razem ze szczęścia. Za dobrze go znałem, żeby nie dostrzec tej subtelnej zmiany nastroju w nim, w nich wszystkich. Liam, Louis i Niall zajęli każdy wolny centymetr kwadratowy mojego łóżka i choć nie widziałem ich twarzy, wiedziałem, że byli równie wzruszeni.
            Pozwoliłem moim wstrzymywanym łzom wydostać się poza obręb mojego cierpienia. Swobodnie spływały mi po policzkach, a ja czułem rosnącą ulgę. Z każdą kolejną słoną kroplą, było mi lżej, łatwiej było mi pogodzić się z moim kalectwem. Tak naprawdę nadal czułem żal, smutek, bezradność, ale już nie w takim natężeniu, co sprawiało, że chciało mi się je zwalczać.
            - Wiecie chłopaki, musimy strasznie dziwnie wyglądać… - powiedziałem, co zdziwiło ich w równym stopniu co mnie, bo, pomijając krzyki w stylu ‘Gdzie jest moja noga?!’, to było pierwsze zdanie, jakie wypowiedziałem od wypadku.
            Chłopcy roześmiali się razem ze mną, a Harry w końcu mnie puścił. Potem rozmawialiśmy na przyjemne tematy, na przykład nasza nowa płyta, ale wszystko stale kojarzyło mi się z brakiem mojej nogi. Jak pojadę z chłopakami w trasę koncertową z nową płytą, skoro nie mam nogi? Czy zdążę się pozbierać? Co z rehabilitacją?
            Skrzętnie ukrywałem swoje wątpliwości, ale tylko przez jakiś czas. Przecież przed chwilą obiecałem sobie, że nie będę nikogo krzywdził swoim zachowaniem, więc może jeśli zacznę temat, który oni tak skutecznie omijają, będzie mi lepiej. A jeśli będzie mi lepiej, to nikogo nie będę zamęczał moimi nieznośnymi humorami. Myślę, że to dobry sposób, bo jakby nie było jesteśmy wszyscy zespołem, nie tylko śpiewając, ale także spędzając razem czas. Dlatego uznałem, że nie powinienem przed nimi niczego ukrywać.
            - Chyba czas zmienić grunt. – zaproponowałem. Ich miny były nieodgadnione, więc kontynuowałem: - W tym nieszczęsnym wypadku straciłem nogę i… to był dla mnie straszny szok, ale radzę sobie. Tylko nie wiem czy, a jeśli tak to kiedy, będę mógł znowu z wami pracować. – Nie byli zaskoczeni tą wiadomością, ale w sumie musieli się dowiedzieć wcześniej od lekarzy. Milczeli, więc ponagliłem ich: - Musimy coś ustalić.
            Chłopcy spoważnieli i zaczęli rzucać sobie niepewne, lekko przestraszone spojrzenia. Poczułem się trochę nieswojo, ale cierpliwie czekałem aż tym razem oni coś powiedzą. Nie trudno zgadnąć, że jako pierwszy przełamał się zawsze opanowany i taktowny Daddy Direction:
            - Wiesz Zayn, nie powinieneś się teraz martwić trasą. Twoje zdrowie jest zdecydowanie ważniejsze i to na nim powinieneś się skupić.
            - Eee… No jasne, ale jedno nie wyklucza drugiego. Mówcie jaśniej. – poprosiłem, bo byłem już lekko zirytowany tym, że obchodzą się ze mną jak z jajkiem.
            - Nie obraź się, ale rozmawialiśmy o tym z twoim lekarzem. Przedstawiliśmy mu całą sytuację i razem z nim doszliśmy do dwóch możliwych rozwiązań. – zaczął temat Louis.
            - Jakie? – zapytałem.
            - Odwołamy trasę, albo po prostu poczekamy aż wydobrzejesz. – mówił Hazza z wyraźną troską. – To był poważny wypadek i cieszymy się, że najgorsze już za tobą, ale musisz przejść przez cały cykl rehabilitacji. Nie możesz tego zlekceważyć.
            - Nie przejmuj się jakąś tam płytą. To naprawdę nie jest na tyle ważne, żebyś poświęcał swoje zdrowie. – kontynuował Liam, nie dając mi dojść do słowa. – My to rozumiemy i uważamy, że to jedyne, możliwe, racjonalne wyjście z tej sytuacji. Fani będą musieli się z tym pogodzić, trudno.
            - No dobrze, nie podoba mi się ten pomysł, ale macie dużo racji. Tylko mówiliście wcześniej o dwóch rozwiązaniach, prawda? – Idea odwołania trasy mnie przeraziła, dlatego byłem w stanie zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić. A poza tym domyślałem się drugiego wyjścia, ponieważ milczenie chłopaków zdradzało więcej niż by się wydawało.
            Milczeli, tak głośno, że aż bolały mnie uszy od tego. Znowu spoglądali na siebie, a Liam tylko dyskretnie potrząsnął głową, na znak, że nie powinni się odzywać, co jeszcze bardziej wzmogło moją czujność. Najwyraźniej nie chcieli, żebym się dowiedział o tym drugim rozwiązaniu. Wiedziałem, że będą szli w zaparte, będą zgodni i mi nie powiedzą, ale znałem sposób, żeby przełamać ich barierę. Musiałem podpuścić Nialla, który skulił się na brzegu łóżka. On nie potrafił i nawet nie próbował kłamać.
            - Nialler, powiedz mi, co to za koncepcja?
            - Nie… To nie jest dobry pomysł. – wystękał.
            - Niall, ja się nie pytam jaki on jest, ale jak on brzmi. – ponowiłem prośbę, patrząc na jego starania utrzymania tajemnicy z lekkim rozbawieniem. Chłopcy wiedzieli, że trafiłem w słaby punkt i najwyraźniej skapitulowali, bo Lou tylko machnął ręką.
            - No… Moglibyśmy pojechać w trasę bez jednego członka. – skończył blondyn. Nie użył stwierdzenia ‘bez ciebie’, bo to by było takie… zdecydowane. Powiedział bezosobowo i pewnie sam lepiej się z tym czuł, chociaż wszyscy wiedzieliśmy, o kogo chodzi. – Ale to nie jest dobry pomysł! – dodał już bardziej zdecydowanym głosem.
            Chwilę siedzieliśmy w ciszy, ale nie wytrzymałem. Musiałem coś zrobić, coś powiedzieć, bo nie chciałem, żeby trasa, tak skrzętnie przygotowywana, przez tylu ludzi, nie doszła do skutku. Byłem w stanie wiele poświęcić, żeby nie zmarnować pracy innych. Nawet swoją obecność na występach.
            - Mylisz się, Niallerku. – powiedziałem z uśmiechem, burząc jego artystyczny nieład na głowie. – To jest BARDZO dobry pomysł! Najlepszy z możliwych.
             W momencie rozległy się okrzyki oburzenia i sprzeciwu ze strony moich przyjaciół. Najwyraźniej moje podejście nie za bardzo im się spodobało.
            - Jak ty to sobie wyobrażasz?! – wybuchnął Liam. – Że niby my będziemy koncertować sami, bez ciebie?! Pomijam już nas, ale fani… Pomyśl o nich!
            Spokojny Leeyum miał teraz czerwoną twarz, trzęsły mu się ręce i załamywał głos. Nigdy wcześniej nie wydziałem go w takim stanie. Trudno nazwać emocje malujące się na jego twarzy… Zdenerwowanie, gniew, zawód, rozczarowanie, ból, rozgoryczenie, trudno to nazwać. Zrobiło mi się go żal.
            Przebiegłem wzrokiem po czterech twarzach wpatrzonych we mnie z nadzieją, na których malowało się zmartwienie. Dotarło do mnie po raz kolejny, że oni też cierpią. Dlatego z jednej strony skazuję ich na większą ilość pracy, tłumaczenie się fanom, które wywoła falę niemiłych plotek, co może być dla nich krzywdzące. Lecz druga strona medalu jest moim zdaniem jaśniejsza. Oni od dawna liczyli, niecierpliwie czekali na tą przygodę, zwiedzanie Europy, USA, Australii, radość związaną z wydaniem drugiej płyty. To nasza praca, ale ciągle staramy się tym bawić.
            Ja też jestem częścią tego całego dzieła, ale nie mogę pozwolić, żeby z mojego powodu rezygnowali z tego. Nie mogę pozbawić ich tej możliwości!
            - Słuchajcie… - zacząłem niepewnie, bo ich przeszywający wzrok mnie dekoncentrował. – Postawcie się w mojej sytuacji. Gdyby któryś z was miał wypadek, to jestem przekonany, że nie chciałby brać na swoje barki odpowiedzialności za odwołanie trasy.
            - Ale to nie chodzi o odwoływanie trasy! – Lou zaczął mówić jak starszy brat do młodszego, kiedy ten drugi coś przeskrobał. – To chodzi o zespół. Jesteśmy zespołem, więc śpiewamy wspólnie! A jak mamy śpiewać wspólnie, nasze piosenki bez jednego członka zespołu?! Nie możesz nam tego zrobić, po prostu nie i koniec!
            - Lou! Masz rację, ale ja nie chcę, żebyście to poświęcali ze względu na mnie.
            Tyle pracy managerów i ludzi zaangażowanych w organizację trasy, tyle fanów ekscytujących się, że nas zobaczą. Moja noga, a raczej jej brak, nie może spowodować, że to wszystko zaprzepaścimy.
            - Zayn…
            - Może odłożymy ten temat na inny dzień? – zaproponował uprzejmie Harry.
            - Kiedy będziesz bardziej wypoczęty. – zdecydował Liam i wstał na znak, że powinni już wyjść.
            - Czekajcie… - zatrzymałem ich ruchem ręki. – Możemy zawrzeć kompromis, bo ja decyzji nie mam zamiaru zmienić. – powiedziałem stanowczo.
            Chłopcy tylko spojrzeli po sobie, jakby telepatycznie podejmowali wspólną decyzję.
            - Mów.
            - Pojedziecie w trasę, ale skróconą. Powiedzmy: tylko Europa i Stany. Tutaj daję wam wolną rękę. Resztę możecie przełożyć, żebym pojechał z wami.
            - A twoje solówki? – zapytał przytomnie Niall.
            - Możemy je rozdzielić pomiędzy was, albo… albo zaśpiewa je Josh. Tutaj też wy możecie zadecydować.
            - Jeszcze zobaczymy… - zaczął niepewnie Liam, chociaż widziałem, że jest przekonany, co do słuszności moich uwag. – Zastanowimy się nad tym i wspólnie to przedyskutujemy.
            - A ty teraz odpoczywaj. – rozkazał mi Lou z udawaną groźną miną, na widok której nie mogłem się nie roześmiać.
            - Odwiedzimy cię jutro. – Niall pomachał mi i wyszedł jako ostatni.
            Zostałem sam ze sobą i swoimi przemyśleniami. Czy dobrze postąpiłem? Teraz uważam, że tak, ale czy to prawda, okaże się w przyszłości.
            Wbrew obawom czułem się dobrze. Dawno się tak nie czułem. To znaczy od wypadku, w którym straciłem nogę. Kiedy byłem zajęty rozmową z chłopakami, myślałem o amputowanej nodze, jako o czymś normalnym, a nie jako o kalectwie. Głowę miałem zajętą czymś innym. Ale teraz, kiedy pokój został pusty, znowu pojawia się ta uderzająca świadomość, że jestem niepełnosprawny.
            Tępy ból w dolnej części nogi, której teoretycznie nie mam, nasilał się, nie pozwalał ani na moment zapomnieć o mojej katastrofie. Ale od niedawna, dziękowałem za to, że jest i nie pozwala mi się ponownie stoczyć w odmęt depresji. Bo z wrogiem trzeba walczyć i obym miał tyle siły przez kolejne trudne etapy rehabilitacji.
            Kiedy zastanawiałem się nad swoim życiem, nad moimi przyjaciółmi, którzy nigdy nie pozwolą mi się poddać, ktoś zapukał do drzwi. Bez entuzjazmu powiedziałem ‘Proszę!’, czego nie robiłem, odkąd tu jestem.
            - Harry? – wydałem zaskoczony okrzyk. – Co ty tu robisz?
            - Ciiii… Powiedziałem chłopakom, że zostawiłem telefon i żeby pojechali beze mnie.
            Sama jego obecność wzbudziła we mnie podejrzenia. A tłumaczenie, że kazał chłopakom wracać bez niego, tym bardziej mnie zszokowało.
            - Nie zmienisz swojej decyzji, prawda? – bardziej stwierdził niż zapytał.
            - Przysłali cię tu na zwiady? Czy żebyś mnie przekonał do zmiany postanowienia? – warknąłem, chyba trochę za ostro, bo od razu spojrzał na mnie zaskoczony.
            - Spokojnie… Mówię prawdę, przyszedłem sam. Chciałem cię tylko zapytać o wypadek, czy coś pamiętasz?
            - Eeee… Nie wiem… Szczerze, to nawet się nad tym nie zastanawiałem. Ale dlaczego cię to zainteresowało?
            - Bo mnie tam nie było, a Liam i Niall byli chyba w szoku nie mniejszym niż ty, bo opowiadają niestworzone historie o tym, co tam się działo.
            - Na przykład? Co mówią? – zapytałem zaintrygowany. Może to dziwne, ale naprawdę wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. Wiedziałem, że był wypadek, teraz nie mam nogi i… tyle.
            - No… Że ktoś wam pomagał, coś o jaskini na łące. Mówię ci, straszne pierdoły bredzą. Ale ty faktycznie nic nie pamiętasz? – zauważył Hazza, szykując się na dłuższą pogawędkę.
            - No… nie wiem, chyba. – Mój brak jakichkolwiek wspomnień, wzbudził we mnie lekki niepokój. A co jeśli uderzyłem się w głowę? Coś się stało z moim mózgiem? Mam zaniki pamięci? Przyznaję, nigdy nie byłem do końca normalny, ale który 19-latek zachowuje się normalnie.
            - Spróbuj pomyśleć, co pamiętasz z tamtego dnia. – zaproponował mój przyjaciel.
            - Poszedłem z Daddym i Niallerem w góry. Polskie góry… Boże, jesteśmy w Narnii?
            - Zgadłeś. – zaśmiał się. Polscy fani tak się wściekali, że do nich nie przyjeżdżaliśmy, że w końcu nazwali siebie mieszkańcami Narnii. Czytając te tweety nawet nas to śmieszyło. – Czyli jednak coś pamiętasz. Próbuj dalej.
            - Niall miał w plecaku irlandzką whiskey, Jamesona.
            - Pamiętasz takie szczegóły? To nie jest z tobą tak źle, chłopie.
            - Pamiętam, bo nie nienawidzę tej whisky. Ma metaliczny posmak. – obaj zaczęliśmy się śmiać z paradoksalności tej sytuacji.
            - Ja też za nią nie przepadam… Piję czasem, żeby Blondaskowi nie było przykro.
            - Nie polubię jej nawet, gdyby mi to miało uratować życie.
            - Nawet gdyby jakaś ładna Polka cię do tego zmuszała? – podpuszczał mnie Harry.
            Zacząłem się śmiać razem z nim, ale po chwili przestałem. Przypomniałem sobie… wszystko. Cały wypadek.
            - Co jest? Już pamiętasz?
            - Wszystko, jakbym tam znowu był…
            Patrzyłem niewidzącym wzrokiem w ścianę, a w mojej wyobraźni rysowały się kolejno obrazy. Jaskinia. Przejście, wąskie. Leżałem, z nogą pomiędzy skałami. To była lewa noga. Ta której nie mam. Niall trzymał moją głowę na swoim kolanach, a Liam gdzieś poszedł. Chyba po pomoc. Potem wrócił. Ale nie sam. Znalazł pomoc. Ale kto to był?
            Znowu zmarszczyłem czoło i wytężyłem myśli. Chyba była więcej niż jedna osoba, ale mną zajęła się tylko pierwsza. Ale kto to do cholery był?! Czułem, że muszę sobie przypomnieć, bo to frapowało mnie tak bardzo, jakby to było coś nadzwyczaj ważnego. Kto to był? Kim była ta…
            To była dziewczyna, ładna; miała melodyjny głos.
            ZOSIA!

*** 

Jest nareszcie rozdział drugi. Przepraszam, że to tak długo trwało, ale... Nie, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Po prostu przepraszam i obiecuję, że się poprawię. A wy czytajcie i komentujcie, bo każda opinia, dobra czy zła, wspiera w pisaniu. A teraz dziękuję Earl Grey, bez której bym nic nie napisała!

4 komentarze:

  1. No więc...
    Rozważania Malika na temat swojej nogi (a raczej jej braku) - bezcenne. Tam powinno być więcej pytań w stylu "Gdzie ona uciekła?!" xD
    Chłopcy jak zwykle troskliwi, uroczy, pocieszni... Co z tego, że są już starzy, zachowują się jak dzieciaki i to jest w nich najcudowniejsze <3
    No, teraz Zayn musi jakimś cudem sprowadzić Zośkę do siebie. A ona ma się zacząć z nim kłócić, bo stwierdzi, że ta whiskey jest bardzo smaczna xD
    Pieprzę tutaj jakieś głupoty, więc krótkie i treściwe podsumowanie: KOCHAM MALIKA.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Earl Grey,mianowicie KOCHAM MALIKA xD
    Super rozdział,nie wiem,dlaczego tak marudziłaś ! :)
    Już nie mogę się doczekać jego spotkania z Zosią(chociaż nienawidzę tego imienia)
    NARNIA RULEZZ !!!!!!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zostałaś nominowana przeze mnie do Liebster Awards :* Pytania znajdziesz tutaj: http://i-loveyouendlessly.tumblr.com/post/36298208856/liebster-awards

    OdpowiedzUsuń
  4. Śliczne ! Czekam na kolejne ! Będę na pewno odwiedzać ten blog :)

    OdpowiedzUsuń